– Zrobiłeś już lekcje? POKAŻ
– Zobacz jak nachlapałeś – weź to wytrzyj
– GDZIE RZUCASZ RĘCZNIK!!! – pomyśl trochę zanim coś zrobisz
– Czy możesz wydmuchać nos, przecież nie da się tak oddychać.
– ….
Ile tak można? Długo, naprawdę długo. Czy to skuteczne? Tak, na chwilę rozładowuje rodzicielską frustrację, że nie jest tak jak by się chciało ale jeśli chodzi o „młode” – oni odporni są na takie teksty. Nie przejmują się nimi. W najlepszym razie puszczają mimo ucha, w najgorszym buntują się dyskutują, robią miny, ciężko wzdychają i mamroczą pod nosem.
„Dzieci są podobne do sprężyn, które stawiają tym większy opór, im bardziej są naciskane”
Tak mówi Agnieszka Stein w książce „Dziecko z bliska” – kiedy to czytam myślę: „tak, dokładnie tak jest ale co mam z tym zrobić? Co mam zrobić żeby nie naciskać a jednak dostać ten ręcznik na miejscu, suchą podłogę w łazience, odrobione lekcje, drożny nos (w sumie co za problem wydmuchać go)”
Z tym pytaniem w głowie, czytam dalej „Dziecko z bliska” i dochodzę do miejsca, które rewolucjonizuje moje myślenie o latoroślach:
„Oto w pewnym momencie dziecko odkrywa nową strategię zaspokajania własnej potrzeby bezpieczeństwa. Próbuje doświadczać tego, że może ono samo budować sobie bezpieczeństwo wewnętrzne w oparciu o poczucie własnej skuteczności i wpływu na rzeczywistość, a niekoniecznie w oparciu o bliskość i zachowanie opiekuna. Oczywiście na początku zmiana ta wywołuje w życiu dziecka ogromne zamieszanie. Dziecko zaczyna tworzyć sobie, w swoim życiu i działaniu własną oryginalną strukturę. Wymyśla skomplikowane rytuały, przeciwstawia się, kiedy dorosły nie chce współpracować przy wprowadzaniu w życie jego pomysłu na ład i przewidywalność w jego własnym świecie. Zaczyna od wprowadzenia porządku w sposób, który jest w stanie zrozumieć. Domaga się decydowania o tym, którą drogą pójdzie na spacer/…/ chce naciskać guziki w windzie /…/ I jeszcze chce wybierać krzesło na którym usiądzie i kubek z którego się napije”
Oto mam odpowiedź dlaczego żadne z młodych nie chce jeść na talerzu z gąsienniczką (ich wyjaśnienie że „jest dzidziuchowaty” przyjmowałam do tej pory, jak próbę wyprowadzenia mnie z równowagi a nie wyjaśnienie). Oni tworzą w ten sposób swój własny ład, próbują decydować o tym, na co realnie mieć wpływ. Nie ważne, że z mojego punktu widzenia, rysunek na talerzu nie ma znaczenia, to jest mój ład i moje myślenie
Czytam i mam rewolucję w głowie bo jak wiele się może zmienić, kiedy zaczynam wiedzieć w buncie budujące się poczucie bezpieczeństwa, w dodatku bezpieczeństwa w oparciu o poczucie własnej skuteczności i wpływu.
To do mnie, jako psychologa bardzo przemawia, bo właśnie taką ideę próbuję przekazać innym – że prawdziwe poczucie własnej wartości, poczucie bezpieczeństwa buduje się w oparciu o siebie, a nie o akceptację otoczenia.
Agnieszka pokazuje że w domu rodzice nie mają monopolu na ład, że są inne osoby próbujące swój ład wprowadzać i oczekujące współpracy w tym. Jako rodzic spadam z roli „egzekutora powinności” na pozycję osoby negocjującej i również modyfikującej swoje wyobrażenia jak powinno być.
Co jako rodzic mogę dostać za to dobrowolne „oddanie tronu” – trochę więcej współpracy, bo kiedy nie naciska się tak bardzo to też dzieciaki nie buntują się aż tak mocno i czasem zrobią coś z tego co chciałoby się dostać.
Pojawi się tez więcej spokoju wynikającego ze zrozumienia i akceptacji tego co dzieje się w relacji z dzieckiem. Czyli nie mam co liczyć na suchą podłogę w łazience, przemyślane wieszanie ręcznika, drożny nos i sprawne spożywanie pokarmów z wybranych przeze mnie talerzy – mogę dostać tylko trochę mojego ładu, mogę się już nie spinać. Jednak jeśli zapragnę wrócić do naciskania sprężyn zawsze mogę tylko mam nie liczyć, że da to jakiś porażający długotrwały efekt.
Zdecydowanie inspirująca książka. Polecam >>>
Fantastyczny artykuł. Pozdrawiam!
Aż kipi prawdą z niego :)