Nie dawno napisała do mnie Ewa, przestraszona siłą swojego przywiązania do terapeutki.
Zauważyła u siebie niepokojące sygnały (jak sama określiła) “uzależnienia do terapii”, polegające na tym, że jeśli tylko była mowa o możliwym zakończeniu terapii, wracały jej dawne objawy – lęk i depresja.
Czuła się też skrępowana, siłą swoich emocji wobec kobiety, która jej pomagała. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby jej o tym powiedzieć, ponieważ zabrzmiałoby to jak miłosne wyznanie.
Czy można uzależnić się od psychoterapii? zakochać w terapeucie? jak sobie z tym poradzić?
Nie każde silne uczucie do terapeuty jest od razu równoważne z uzależnieniem od psychoterapii. W niektórych nurtach (szczególnie długoterminowych 3-5 lat) taka głęboka i silna relacja jest właśnie narzędziem zmiany. Takie silne uczucia są tu uzasadnione i właściwe. Oczywiście celem każdej psychoterapii jest usamodzielnienie się klienta, jednak oboje z terapeutą muszą przejść przez proces nawiązywania się i wzmacniania więzi, aby po zakończonej pracy móc tę więź rozluźnić i dać przestrzeń na inne bliskie relacje.
To co przeraża Ewę, to właśnie moment rozluźnienia tej bliskiej więzi. Wracające objawy mogą rzeczywiście być wołaniem skierowanym do terapeutki i pragnieniem, żeby ta relacja trwała dalej.
Cokolwiek dzieje się w psychoterapii, jest tematem do rozmowy na sesji. Ewa ma dobrą intuicję, warto o tym powiedzieć terapeutce. Z drugiej strony nie ma ochoty na to wyznanie. Otworzenie tego tematu to, z jednej strony z odsłonięciem się, jeszcze większym niż do tej pory otwarciem. Z drugiej strony oznacza przybliżanie się do tego rozstania, którego Ewa boi się.
Co się teraz może stać?
Ewa może zebrać się na odwagę i “wyznać terapeutce miłość” – co otworzy temat rozstań i odchodzenia ważnych osób i efekcie czego Ewa zacznie pracować nad większą własną niezależnością i przygotuje się do zakończenia terapii.
Ewa może nie zebrać się na odwagę i nie robić niczego wbrew swojej świadomej woli a jednak temat rozstania i tak się otworzy. Terapeutka odczyta powracające objawy jako komunikat i otworzy temat rozstań.
Każda z tych możliwości j jest właściwa i terapeutycznie zrozumiała. Prawidłowe jest zarówno powiedzenie o emocjach jak i uleganie lękowi i powstrzymanie się od mówienia. Psychoterapia daje przestrzeń dla takich reakcji jakie w danej chwili są dla człowieka możliwe, nie ma tu czegoś takiego jak właściwe zachowania. Cokolwiek zrobi człowiek, będzie to w tym momencie właściwe
Czy uzależnienie do psychoterapii jest możliwe?
Relacja terapeutyczna jest bardzo dziwną relacją, niespotkaną w codziennym życiu. To jest sytuacja, w której uwaga obydwu osób nieustannie kieruje się wyłącznie ku jedną z nich.
To sprawy klienta są ważne, podczas gdy sprawy terapeuty pozostają w tle. Do tego jest top relacja akceptacji. Terapeuta jest nastawiony na rozumienie i akceptację klienta, pozostawia też mu spore pole wyboru, akceptując jego decyzje.
Taka sytuacja daje klientowi możliwość swobodnej ekspresji. Dzięki temu może ujawniać uczucia i myśli, na codzień głęboko schowane. To samo w sobie może być już źródłem ulgi. Człowiek nie musi nic w swoim życiu zmienić, aby w chwili terapii odczuć ulgę i jeśli zatrzyma się na tym, może “uzależnić się od terapii”.
W ten sposób psychoterapia może działać podobnie do alkoholu, który znieczula i odrywa od aktualnych problemów. Daje chwilę wytchnienia. Może się zdarzyć, że ktoś wykorzystuje terapię nie do zmiany tylko do “odgadania się”, dawania upustu swoim emocjom, żeby potem znów wrócić do sytuacji, które te emocje generują. Albo czerpie przyjemność z samej relacji z terapeutą, która jest tak odmienna od innych relacji w jego życiu.
Witam,
Byłam przez rok i 8 miesięcy w psychoterapii grupowej, a jeszcze przed rozpoczęciem terapii grupowej przez 4 miesiące chodziłam na konsultacje przed grupą do jeden z terapeutek. Przywiązałam się bardzo do tej terapeutki. Okazała mi takie ciepło, zrozumienie, uwagę, czego w moim domu dostałam mało od bliskich. W grupie przez większość terapii trudno mi było przestawić się na rozmowy z grupą, dużo uwagi kierowałam na tę terapeutkę. Z czasem się to powoli zmieniało i w grupie czułam się coraz lepiej. Dwa miesiące temu jednak zakończyłam terapię, ponieważ wydarzyło się w niej kilka nieprzyjemnych dla mnie sytuacji, co wpłynęło na mnie tak, że miałam myśli samobójcze i już dalej nie byłam w stanie chodzić na terapię. Do wczoraj chodziłam jeszcze na indywidualne sesje z tą terapeutką, do której się przywiązałam. Ona zachęcała mnie, żebym została na dłużej, ale ja potrzebuję mieć prawie 100% zaufania, żeby się otwierać i mówić o trudnych sprawach. Czuję mimo wszystko duże przywiązanie do niej. Mam wrażenie, że jest w tym trochę takiego uzależnienia, bo jeszcze w psychoterapii grupowej odczuwałam dużą lojalność wobec grupy i tej terapeutki. A może to przeniesienie? (mój ojciec był kiedyś uzależniony od alkoholu) Wczoraj zakończyłam indywidualne sesje, to zaledwie dzień, ale dzisiaj czuję, że wejście w następną terapię będzie dla mnie trudne. Mimo podjętej przeze mnie decyzji, mam wątpliwości. W głowie czasem pojawiają się fantazje o sesjach z tą terapeutką. W uczuciach raz złość na to że mnie zraniła kilka razy i że to jest przeszkodą w tym, żebym mogła kontynuować, a raz smutek, żal. Ta relacja, mimo zranień, jest taką, która się rzadko zdarza na co dzień.
Witam ja powiedzialam swojej terapeutce o przywiazaniu do niej,barfzo sie balam jej reakcji co nie bylo potrzebne.Ona bardzo fajnie sie zachowala zapewnila mnie ze nie zakonczy sie nasza relacje tylko dla tego a wrecz zapewnila mniw ze jest to bardzo istotne w procesie terapeutycznym.Objasnila tez moj powazny problem z ktorym przyszlam na poczatku z ta obecna sytuacja i zrozumialam ze to moje przywiazanie nie tylko do niej ale i do innych i lek towarzyszacy przy tej bliskosci to tak naprawde deprywacja emocjonalna.
Witam mam 23l.od 4mc chodze na terapie do kobiety.Zdiagnozowala u mnie fobie spoleczna ale lek mam tylko do autorytetow jakis dobrze wykrztalconych ludzi.Zdiagnozowala tez depresje.Z deresja dalam sobie rade.Ostatnio jak bylam na sesji ona stwierdzila ze umiem sobie juz radzic ze swoim lekiem.I tak dala mi do zrozumienia ze pora zakonczyc terapie.Co dlamnie nie powiedzialam jej tego tylko ze ma racje a ja mysle ze nie tak do konca nie radze sobie z tym czasem jak jestem w sklepie przy kasie odczuwam lek dosc silny boje sie o tym mowic terapeutce zeby nie pomyslala ze nie radze sobie znowu i ze znowu cos bedziemy musialy przerabiac co juz omawialysmy.Zauwazylam ze ona by chciala tak wszystko szybko co ja nie nadarzam z tym nie radze se tak szybko jak ona by chciala.Dlugo nie moglam sie przed nia otworzyc dopiero od niedawna co ona tez zauwazyla i mi to powiedziala.Ufam jej ale mimo to czuje opur przed mowieniem tego co czuje.Przyznam tez ze nie chce zmienic jej na inna bo z jednej strony drugi raz mowienie innej terapeutce od poczatku juz nie na moje sily.A z drugiej to czuje do niej duze przywiazanie.Dodam ze jest mloda terapeutka ma kolo jak na moje oko 34l.
Poprostu sie zakochales… Jak sie teraz po tych kilku latach czujesz? Czy cos sie wydarzylo?
A co wówczas, jeśli kobieta (będąca psychoterapeutką) zapadła “pacjentowi” w sercu na dłuuugo przed terapią, którą poznał wcale nie przez terapię ? Jeśli po jednym spotkaniu terapeutycznym, po którym dowiedział się, iż dalsze spotkania z tą terapeutką czuł się (i czuje nadal), jak gdyby stracił coś najważniejszego w życiu ? Tak, mówię o sobie. Nie dosyć, iż znam tę osobę od wielu lat (pozałem ją wcale nie dzięki tej terapii), od zawsze wzbudzała moje zainteresowanie jako ciepła, serdeczna, a nade wszystko piękna kobieta. Spotkanie, jak napisałem odbyło się jedno, ale po tym spotkaniu wieczorem tego dnia stało się coś, co do tej pory jest dla mnie dziwne. Pamiętając słowa terapeutki (pamiętam je do dziś), że z uwagi na natłok zajęć terapia nie może być kontynuowana (ponoć z uwagi na brak wolnych terminów) poczułem tak nieopisany ból w sercu, a po kilku sekundach z moich oczu wypłynęły łzy. Mimo, iż było to prawie 2 miesiące temu do dziś nie potrafię się uwolnić, nie ma dnia, godziny, minuty, ba, nawet sekundy bym o Niej nie myślał. O iluś uronionych (po kryjomu) łzach – co ma z resztą miejsce cały czas nawet nie wspomnnę. Dodam też, że ma to miejsce cały czas i ani odrobiny nie traci na sile.
Nie pomogła zmiana terapeuty, bo nie dosyć, że to już nie przyczyna terapii stała się najważniejsza, ale każdą z następnych terapeutek (przy czym wszystkie dalsze traktowałem zupełnie obojętnie) była, chcąc nie chcąc nieświadomie porównywana i z takich terapii wychodziłem z poczuciem niedosytu.
Kilkakrotnie już przeczytałem, że takie coś prawdopodobnie jest niczym innym, jak zwykłym przeniesieniem jednak widzę po sobie, że to (celowo tego nie nazywam, żeby nie było dyskusji, czy to przeniesienie, czy nie) staje się nie do zniesienia, bo nagle okazało się, że to nie to, z czym zgłosiłem się pierwotnie jest aktualnie największym problemem, a to (jakkolwiek tego nie rozumieć) rozstanie z terapeutką. Gdyby była to tylko terapeutka (tzn. tak bym ją tylko oceniał) to nie byłoby problemu, ale patrzę na nią przede wszystkim przez pryzmat Jej samej – tzn. pięknej, ciepłej, miłej, serdecznej kobiety i w tym cały problem :(. Zapewne ktoś powie, że to tylko ja tak oceniam, ale tak niestety jest. Nie potrafię jakoś znaleźć we wszystkim radości, jak kiedyś, wszystko jest jakieś bez sensu, bez wartości, koloru, a o radości nawet nie wspomnę :(
@cOOba
jeśli uczucia wobec terapeutki były na długo przed terapią, to właściwie dobrze się stało, że to terapii nie doszło. Terapeuta nie powinien znać swojego klienta z innych sytuacji. A skoro do terapii nie doszło, to terapeutka jest tu jedną z kobiet o którą można zabiegać. Skoro to uczucie jest tak silne, to można warto o nim powiedzieć osobie której ono dotyczy.
Serdecznie dziękując za udzieloną odpowiedź na chwilę jeszcze odniosę się do napisanej przez siebie wypowiedzi, aby uściślić pewien fakt. To wszystko, co napisałem poprzednio jest oczywiście prawdą i niczego nie zamierzam się wypierać. Jest jednak pewne ale – to, że znam tę terapeutkę nie od momentu spotkania terapeutycznego jest oczywiście faktem, jednak należy uściślić, że wszelkie dotychczasowe kontakty miały charakter wyłącznie zawodowy – tzn. nie było jakichkolwiek spotkań na gruncie sticte prywatnym. Były to konsultacje psychologiczne w innym zupełnie miejscu, nie mające żadnego związku z obecną terapią.
Pozwoliłem sobie o tę adnotację, bo nabrałem wrażenia, że może tak moja poprzednia wypowiedź została odczytana i aby uniknąć ewentualnych niedomówień, czy nieporozumień :-)
Może faktycznie osobiste spotkanie będzie najlepszym rozwiązaniem – mam co prawda pewne obiekcje co do tego faktu, jak również – nie ukrywam pewną tremę, ale w obecnej sytuacji to chyba najlepsze rozwiązanie. Zgodnie z jakże znaną maksymą – “que sera sera…”
Poruszę tylko jeden wątek tego tematu: to, co opisuje autorka, można umieścić w obszarze pozytywnego przeniesienia klienta do terapeuty. Nie twierdzę bynajmniej, że jest to tylko przeniesienie, takie postawienie sprawy deprecjonowałoby uczucia klientki do terapeutki. Z doświadczeń wielu terapeutów wynika, że praca nad pozytywnym przeniesieniem klienta jest często trudniejsza dla terapeuty, niż paradoksalnie przyjmowanie od klienta negatywnych emocji. Po prostu miło jest być lubianym, cenionym i ważnym dla klienta – to ludzkie. Jeśli jednak terapeuta, choćby cząstką siebie, “zakocha” się z “zakochaniu” klienta, będzie utrudniał jego separację i samodzielność. A terapia jest także sztuką rozstawania się.