Wszystko jest dobrze, dopóki myśl o małżeństwie jest daleka, ale gdy decyzja dojrzewa, pojawiają się wątpliwości. Wiele osób przeżywa niepokój, bo tego rodzaju wątpliwości stawiają, w ich mniemaniu, pod znakiem zapytania, siłę uczucia. Wątpliwości są jednak naturalne, bo zmiana jest duża. Konsekwencje tej decyzji rzutują nie tylko na życie osób zainteresowanych ale też ich bliskich. Głównie rodziców.
Świadomość tego stwarza dodatkowe problemy, zwłaszcza jak relacje z rodzicami są nie domknięte. Jeśli jeszcze jakieś ważne sprawy, trzymają dorosłe dziecko w domu i nie pozwalają spokojnie i bez poczucia winy odejść do swojej nowej rodziny. Tak się dzieje, w rodzinach z problemem alkoholowym. Dorosłe Dzieci wnoszą w swoje związki problem picia rodzica, tak jak to się dzieje w sytuacji opowiedzianej przez Jaśminę.
Pytania i wątpliwości odnośnie tego co dalej, pojawiają się też wraz z nieuchronnymi zmianami jakie zachodzą w relacji pomiędzy partnerami. Fascynacja ustępuje miejsca uczuciu bezpieczeństwa, nieznane i pociągające zamienia się w znane i przewidywalne. Może się pojawiać żal i tęsknota za intensywnymi emocjami, które często utożsamiane są z prawdziwą miłością. Ich brak stawia pod znakiem zapytania sensowność związku – opowieść “Niepewnej”:
w dniu 17/06/2009 @ 06:54 jaśmina
Witam,
ja również chciałabym podzielić się z Panią swoim problemem z nadzieją na uzyskanie pomocy w rozwiązaniu dręczących mnie wątpliwości.
Mam 25 lat.Od kilku jestem w związku z mężczyzną, z którym połączyła i nadal łączy mnie miłość.W tym roku ma się odbyć nasz ślub. I tutaj pojawiają się schody – tzn. pojawiły się we mnie wątpliwości w kwestii zawarcia związku małżeńskiego. Wcześniej, jeszcze przed zaręczynami, czułam iż bardzo chcę aby to właśnie on był moim mężem a w samym małżeństwie nie widziałam niczego ani niepokojącego dla mnie. teraz jestem pełna wątpliwości i strachu (chociaż kiedy się nad tym zastanawiam nie potrafię określić czy jest on uzasadniony). Chciałabym aby Pani pomogła mi w tym zrozumieniu moich emocji.
Wszystko zaczęło się od tego, że ok. 2 miesiące temu mój narzeczony wyjechał do pracy za granicę. Mimo licznych trudności w codziennym życiu dobrze znoszę tę rozłąkę (mamy stały kontakt) ale mam też teraz bardzo dużo czasu na myślenie nad sobą, swoim życiem i tym, jak chcę aby ono wyglądało. pojawiają się różnego rodzaju pytania m. in: Czy ja rzeczywiście chcę wychodzić za mąż? Czy to właśnie on jest TYM mężczyzną? A zaraz potem: A co z moją wolnością? czy małżeństwo wyklucza ją w jakimś sensie? czym dla mnie jest wolność?
Jestem DDA – pochodzę z rodziny alkoholowej. oboje rodzice byli – są alkoholikami. jestem świadoma tego, jak wielkie piętno na moim życiu odcisnęło picie rodziców. nawet teraz, kiedy jestem już dorosła i mam własne życie, odczuwam konsekwencje odrastania w takim a nie innym domu. Nigdy nie ukończyłam żadnej terapii dla DDA, ale jakiejś szczególnej potrzeby aby ja podjąć także nie odczuwam.Kiedyś tylko spróbowałam, ale ona nie spełniła moich oczekiwań.Czasami, kiedy rozmawiam z innymi DDA dają mi oni odczuć, iż bez ukończenia specjalistycznej terapii nie mam szans na życie w psychicznej równowadze. Ja nie zgadzam się z tym do końca. A jak Pani sądzi? – czy terapia jest potrzbna każdemu DDA? Piszę o tym wszystkim, ponieważ wiem, że ma to bezpośredni związek z opisywanym przeze mnie wcześniej problemem.
Nadal jestem w bardzo silnym związku emocjonalnym z Matką i bywa, że chociaż bardzo staram się tego nie robić – jestem w centrum jej picia. Wiem, że wyrządzam tym sobie szkodę, że powinnam się odciąć – jednak to jest jakby silniejsze ode mnie. Przeważają uczucia łączące mnie z Matką i strach o to, co się z nią aktualnie dzieje, kiedy pije. Zresztą wcale nie nieuzasadniony. do tego dochodzi jeszcze poczucie odpowiedzialności wobec niej i wyrzuty sumienia, że nie wiem jak jej pomóc skończyć z nałogiem. Chociaż dobrze wiem, że ona sama musi podjąć decyzję o leczeniu.
Zastanawiam się, czy ta sytuacja może (a jeśli tak to jaki) mieć związek z moimi obawami dotyczącymi ślubu? Może podświadomie obawiam się, że będąc żoną i zakładając rodzinę, będę jej musiała poświęcić większość czasu a Mama i jej problemy zejdą na drugi plan? Ale dlaczego miałabym tego chcieć??
Czasami myślę, że zbyt wiele biorę na siebie. Boję się, czy temu podołam.
Czytałam ostatnio blog dziewczyny, która także jest DDA i jest coś w nim, co dało mi sporo do myślenia. Autorka bloga zastanawia się nad idę ślubów chrześcijańskich oraz nad tym czym jest dla niej przysięga małżeńska. Ostatecznie stwierdza, że to wszystko nie dla niej, że wewnętrznie się z tym nie godzi. Głównie dlatego, że w pewnym sensie małżeństwo wiąże się dla niej z utrata wolności z jakimś fałszerstwem. Bo jak można przyrzekać jednemu człowiekowi, ze będzie się z nim do końca życia?? nie mamy przecież daru jasnowidzenia, nie wiemy co będzie za kilka, kilkadziesiąt lat? ja czuję podobnie. nie mogę powiedzieć, że jestem bardzo wierzącą i oddaną katoliczką. zawsze jednak chciałam wziąć ślub kościelny a teraz sama już nie wiem…W jakimś sensie małżeństwo stanowi dla mnie utratę wolności – chociaż nie potrafię sprecyzować czego ta strata miałaby dotyczyć. Kocham mojego mężczyznę – chcę z nim być, ale borykam się z takimi właśnie obawami.
I jeszcze jedna sprawa. Nie tak całkiem dawno odkryłam w sobie, że odczuwam dużą potrzebę doświadczania silnych emocji. czy to wiąże się z burzliwym dzieciństwem?
Piszę o tym w kontekście tego, że mój narzeczony wyjechał i nagle zrobiło się tak pusto i cicho w moim świecie. Nie mam wielu znajomych a przyjaciele z czasów studiów są daleko. Tak się złożyło, że równolegle z jego wyjazdem ja zmieniałam pracę. Na początku wiadomo – nowe środowisko – a więc silne emocje. Po około miesiącu emocje opadły a ja poczułam się nieswojo i dziwnie. Poczułam pustkę wokół siebie. Starałam się ją jakoś zapełnić. W pracy poznałam kolegę – sporo rozmawialiśmy i polubiłam go. Bardzo lubię poznawać nowych ludzi, to jest emocjonujące przeżycie dla mnie. W pewnym momencie tej znajomości przestałam być ostrożna i chyba pozwoliłam sobie na zbytnią poufałość w słowach wobec niego. Absolutnie nic między nami nie zaszło ale chyba trochę go wystraszyłam bo zaczął się wycofywać. Myślę, że pomyślał, iż mogę chcieć od niego czegoś więcej niż przyjaźni. zastanawiałam się sporo nad tym i doszłam do wniosku, ze nie jest tak. Nie chcę romansu! Kocham jednego mężczyznę i z nim chcę być. Wszystko kręci się wokół tego, że doskwiera mi samotność – pragnę kontaktów z innymi ludźmi, nawiązywania znajomości – ale jakoś mi to nie wychodzi. W ogóle z kobietami bardzo ciężko mi się porozumieć. Kontakt w z nimi wydaje mi się jakby zbyt nudny i chyba trochę traktuję je jak rywalki…? ale dlaczego? Nie wiem jak naprawić relacje z kolegą z pracy…?
Pozdrawiam i przepraszam jeśli moja wypowiedź wydaje się zbyt chaotyczna.
w dniu 17/06/2009 @ 15:14 kalinowska
Witam,
Pani Jaśmino, poruszyła Pani w swoim pytaniu, dwa związane ze sobą problemy, które pozwolę sobie, dla przejrzystości odpowiedzi, jednak rozdzielić.
Jeden związany z obawami dotyczącymi małżeństwa, drugi problem DDA (Syndromu Dorosłego Dziecka Alkoholika).
Wątpliwości pojawiają się w naturalny sposób u wielu osób planujących związek małżeński. Jest to duża życiowa zamiana i dlatego budzi wątpliwości, i niepokój. Każda zmiana, nawet taka, która jest dla nas dobra, jest swego rodzaju stresem. Nowa sytuacja wymaga większego nakładu energii. Stwarza konieczność wypracowania nowych schematów działania i nowych nawyków. Nie da się żyć tak jak dawniej mając w swojej przestrzeni osobistej, przez cały czas, druga osobę. To wymaga przystosowania, umiejętności rozwiązywania konfliktów, przejścia ponad swoim “ego” dla drugiej osoby.
Więc gdy ktoś zaczyna poważnie myśleć o małżeństwie może zacząć przeżywać tego rodzaju wątpliwości, o jakich Pani pisze.
“Czy to dobra decyzja?; Czy nie będę żałować? Czy to jest właściwy kandydat? A co jeśli spotkam później miłość swojego życia?” itp.
Pani pisze o tym, że małżeństwo kojarzy się Pani z utratą wolności.
Na każdą decyzję można popatrzeć jak na stratę. Najwięcej możliwości wyboru ma Pani na rozdrożu. Wtedy każda droga jest możliwa, ma Pani największy wybór i najwięcej wolności.
Wszystko jest możliwe, bo nic nie jest jeszcze wybrane. Totalna wolność.
W momencie, kiedy dokona Pani wyboru drogi, wszystkie inne są stracone.
To, co się traci jest nieznane, więc można o tym dowolnie fantazjować. W fantazji wszystko jest możliwe, więc też, jeśli ktoś nastawiony jest na widzenie tego, czego nie ma w jego życiu, może swoją stratę dowolnie rozbudowywać.
To jest oczywiście zależne od naszej woli czy będziemy dumać nad tym, czego w naszym życiu nie ma i nie będzie, czy będziemy skupiać się na możliwościach, jakie przynosi nam ten, a nie inny wybór.
Bo zachowując swoją wolność, jaką mamy na rozdrożu tracimy możliwość ruszenia do przodu i realizowania jakichkolwiek możliwości.
Może, więc Pani zrezygnować z małżeństwa w imię wolności, ale to też jest wybór jakiejś drogi. Wybór, który Pani wolność będzie ograniczał. Będąc, singielką zachowuje Pani swoją osobistą przestrzeń dla siebie, zachowuje Pani swój czas dla siebie, swoją energię dla siebie i mając to wszystko traci Pani możliwości, jakie niesie ze sobą bycie w związku. Tu oddając część siebie zyskujemy możliwość rozwoju, w kierunku w którym sami z siebie nigdy byśmy się nie rozwijali, możliwość uzupełnienia naszego “JA” o cechy i możliwości, których nigdy nie będziemy mieć.
Bo jak można przyrzekać jednemu człowiekowi, ze będzie się z nim do końca życia?? Nie mamy przecież daru jasnowidzenia, nie wiemy, co będzie za kilka, kilkadziesiąt lat?
Przysięga nie jest przepowiadaniem przyszłości tylko deklaracją woli. To jest przyjecie pewnej postawy życiowej wobec różnych okoliczności jakie mogą mieć miejsce w przyszłości. Właśnie dlatego, że nie wiemy co niesie przyszłość, zawczasu określamy jak będziemy postępować.
Małżeństwo zaczyna się tam, gdzie kończą się wszystkie bajki. W bajce rzecz polega na znalezieniu właściwej osoby i dalej to już się wszystko samo układa. W małżeństwie tak nie jest. Znalezienie właściwej (wystarczająco dobrej) osoby, zaczyna cały proces docierania się, zespalania. Ludzie, którzy zawierają związek małżeński nie są dopasowani, teraz dopiero zaczną się docierać, szlifować swoje kanty, tak, aby stworzyć jedność.
Przysięga jest deklaracją, że się zamierza, w obliczu trudności pracować na rzecz bycia razem, a nie na rzecz rozstania. To oznacza np., że jeśli się spotka interesującego mężczyznę, nie będzie się z nim wchodzić w takie relacje, które mógłby się rozwinąć w romans. Tak jak to Pani zrobiła teraz. Zorientowała się Pani w swojej zbyt dużej poufałości i zrewidowała Pani swoje decyzje, rozpoznała pragnienia. To jest właśnie postawa, jaką obiecuje się przysięgając wierność.
Oczywiście przysięga się za siebie. Więc jeśli Pani wypowiada “ślubuję Ci wierność” to oznacza to Pani decyzję. To nie jest przepowiadanie “będziemy sobie zawsze wierni” Tam jest “ja ślubuję”, – czyli “dziś decyduję się na to, że tym będę się kierować w swoim dalszym życiu”. Tu nie ma żadnego fałszerstwa. No chyba, że ktoś w duchu sobie myśli “a jak będzie bardzo źle, to się z tego przyrzeczenia zwolnię”. To jest wtedy krzywoprzysięstwo i może lepiej nie decydować się wówczas na ślub kościelny.
Jeśli chodzi o DDA i terapię, to oczywiście nie ma takiej konieczności, aby wszyscy DDA odbywali terapię, tak samo zresztą jak nie ma takiej konieczności, aby ktokolwiek odbywał terapię. Terapia jest pewną formą pomocy komuś, kto doświadcza w swoim życiu jakiegoś problemu, który chce rozwiązać, a swoimi własnymi siłami nie potrafi.
gdy czytam to, co Pani napisała:
“nawet teraz, kiedy jestem już dorosła i mam własne życie, odczuwam konsekwencje odrastania w takim a nie innym domu. /…/Nadal jestem w bardzo silnym związku emocjonalnym z Matką i bywa, że chociaż bardzo staram się tego nie robić – jestem w centrum jej picia. Wiem, że wyrządzam tym sobie szkodę, że powinnam się odciąć – jednak to jest jakby silniejsze ode mnie”
zastanawiam się, dlaczego Pani nie chce terapii.
Czuje Pani, że dorastanie w takim domu pozostawiło w Pani trwały ślad, że rzutuje na Pani samopoczucie teraz, czuje się Pani wobec tego bezsilna.
No cóż, można dalej w tym trwać, można dalej próbować na własną rękę radzić sobie z tym, a można też szukać na zewnątrz pomocy dla siebie. Psychoterapia daje możliwość zamknięcia przeszłości i pozwala na ustalenie takich relacji z mamą, jakie będą Pani odpowiadały, może zwolnić Panią z poczucia winy, wobec spraw, na które Pani nie ma wpływu. Rozumiem, że są jakieś ważne powody ku temu, żeby z tej możliwości nie skorzystać.
Być może z czasem sama Pani dojdzie do tego jak sobie z tym wszytskim poradzić.
Jeśli chce się gdzieś dotrzeć można tam iść na piechotę, jechać samochodem, lub rowerem, – jeśli bardzo się chce gdzieś dotrzeć, to pewnie się tam, człowiek znajdzie. Środek lokomocji może tę podróż przyspieszyć. Terapia jest właśnie takim pojazdem, który usprawnia dotarcie do celu, można z tego korzystać, a można zrezygnować, to już jest indywidualna decyzja każdego człowieka, myślę że większość jednak z tej możliwości nie korzysta.
Może podświadomie obawiam się, że będąc żoną i zakładając rodzinę, będę jej musiała poświęcić większość czasu a Mama i jej problemy zejdą na drugi plan?
Zazwyczaj w takich układach jak Pani opisuje, dzieje się trochę inaczej. Z chwilą zawarcia małżeństwa rodzic wcale nie schodzi na drugi plan. Zazwyczaj wnosi się “go” w to małżeństwo. Tworzy to sytuację, w której nie tylko Pani staje w centrum picia mamy, ale jeszcze wciąga Pani w to miejsce męża. Zazwyczaj jednak on tego nie chce i powstaje sytuacja nieustannego bycia między “młotem a kowadłem”. Oznacza to konieczność ciągłego wybierania pomiędzy własnym życiem, a życiem mamy. Trudno jest cokolwiek zbudować, gdy energia rozprasza się na dwa fronty. W wewnętrznym konflikcie interesów “mama – moja rodzina”, wygrywa mama, ponieważ nawyk życia jej życiem jest starszy niż nawyk dbania o swoje własne życie. Zazwyczaj związki dobrze się układają dopiero wtedy, gdy człowiek wyjdzie z domu rodzinnego i da sobie prawo do budowania swojego własnego.
Konsultacja psychologiczna on-lineDo tego dochodzi jeszcze poczucie odpowiedzialności wobec niej i wyrzuty sumienia, że nie wiem jak jej pomóc skończyć z nałogiem
03/06/2009 @ 20:51 niepewna
Dobry wieczór Pani.
Jestem w związku już 3 lata, planujemy się pobrać, a ja nie wiem, czy tego właśnie chcę. Coraz częściej zaczynam myśleć o zdradzie, o przygodach z innymi mężczyznami. Oboje pracujemy i mamy mało czasu dla siebie, poza tym mój narzeczony spoczął na laurach. Dawałam mu do zrozumienia, że o kobietę trzeba się troszczyć całe życie, ale oczywiście zbył mnie tym, że jest zmęczony po pracy i że przecież jest dobrze. Ale nie dla mnie. Brak mi romantycznych przeżyć i uniesień. Wiem, że go kocham i nie potrafiłabym zostawić (gdy miał jakiś czas temu wypadek, umierałam ze strachu, że z tego nie wyjdzie i miałam wyrzuty sumienia, jak mogłam tak myśleć) ale z drugiej strony pragnę też innych, przystojnych mężczyzn i szalonego życia. Dodam, że mój narzeczony był moim pierwszym i ostanim mężczyzną w życiu. Proszę o pomoc. Z góry dziękuję.
Witaj,
Czyli z jednej strony chcesz być ze swoim narzeczonym (nie potrafiłabyś go zostawić), a z drugiej chciałabyś “przystojnych mężczyzn i szalonego życia”. Te dwa pragnienia stoją w sprzeczności. Sposób, jaki przychodzi Ci do głowy na rozwiązanie tego konfliktu to zdrada.
Być może warto żebyś sobie odpowiedziała na pytanie, co się kryje za tym: “pragnę też innych, przystojnych mężczyzn i szalonego życia”
Czego dokładnie pragniesz? Wyobraź sobie, że to masz. Masz szalone życie, w którym pełno przystojnych mężczyzn, – na czym dokładnie będzie to polegało, co będzie wówczas w Twoim życiu, jak długo to będzie trwało i do czego to doprowadzi. Co jeszcze, się zmieni wraz ze zmianą Twojego stylu życia?
Co będzie w Twoim życiu inaczej, gdy będziesz to miała? Jak inaczej się będziesz zachowywać, jak inaczej będziesz się czuć, jak zmieni się Twój sposób myślenia? Jakie ważne potrzeby zaspokajać będzie takie życie?
W innym momencie pomyśl o tym, czego brakuje Ci w tym związku, w którym jesteś. Co takiego miałoby się zmienić, abyś Ty poczuła się lepiej? Czego oczekujesz od swojego narzeczonego?
Mówisz, że “dawałaś mu do zrozumienia, że o kobietę trzeba się troszczyć całe życie”.
To jest bardzo, bardzo ogólne stwierdzenie, co to znaczy “troszczyć się”? Ty możesz rozumieć to w zupełnie inny sposób niż on.
Znam parę, w której “troszczyć się” znaczyło dla niego utrzymywać dom, a dla niej “przynosić raz na jakiś czas spontanicznie kwiaty”.
W dodatku piszesz, że “dawałaś do zrozumienia”, czyli coś sygnalizowałaś nie, wprost – kto wie jak on to właściwie zrozumiał. Czy w ogóle wiedział, o co Ci chodzi? Być może, jeśli było to dla niego niejasne, mógł nie chcieć w to głębiej wnikać i zbył Cię pierwszym lepszym argumentem.
Być może warto abyś bardziej otwarcie z nim porozmawiała o tym jak Ty się czujesz w tym związku i co Ci przychodzi do głowy.
Lepiej rozmawiać o zdradzie, która przychodzi do głowy, niż o zdradzie, która stała się faktem.
Wiesz jest różnica pomiędzy powiedzeniem “spocząłeś na laurach, a o kobietę trzeba się troszczyć całe życie” a powiedzeniem, “gdy jestem z Tobą czuję……., Zaczyna mi brakować…… I w związku z tym zastanawiam się, czy nasze plany małżeńskie mają sens, coraz częściej myślę o zdradzie”
Oczywiście jest to skrajny przykład otwartej komunikacji i pomiędzy takim zdaniem a dawaniem do zrozumienia jest cały szereg możliwości pośrednich.
W każdym razie, jeśli uważasz, że sprawa jest dla Ciebie poważna, w jakiś sposób mówisz mu o tym, a on tego nie traktuje poważnie, jest to sygnał dla Ciebie, że sposób, w jaki mówisz do niego, nie oddaje twoich intencji i emocji. Warto, więc pomyśleć jak inaczej z nim o tym rozmawiać, aby on mógł docenić wagę tego, co chcesz mu powiedzieć.
09/06/2009 @ 08:48 niepewna
Cóż, dawałam swojemu narzeczonemu bardzo wyraźnie do zrozumienia, że inaczej wyobrażałam sobie nasze wspólne życie. Marzyłam o romantycznych kolacjach przy świecach, ciągym zabieganiu u mnie, spontanicznych niespodzianek, wiecej miłości i czułości. Dochodziło nawet do kłótni, których wyrzucałam mu wszystko, co myślę. A on.. Mówi, że nic na to nie poradzi, że taka jest szara rzeczywistość, że pracuje, że jest zmęczony itp. Ja też pracuję, też bywam zmęczona, ale dla niego zawsze znajdę czas. Poprostu nie wyobrażam sobie jako jedynej formy wspólnego bycia razem oglądanie filmów na kanapie i przytulanie się do siebie a potem buziak na dobranoc, a czasami wyjście gdzieś poza dom (na pizze). Moje życie byłoby barwniejsze, gdyby coś się działo, a nie ciągle to samo. To przecież doprowadza do rutyny. Proponuję mu czasem zebyśmy gdzieś poszli, żeby mnie gdzieś zabrał, zrobił niespodziankę jak kiedyś, ale gdzie tam. Był bardziej romantyczny, ale tylko patrzy na mnie z politowaniem i zbywa
No to, wychodzi na to, że już wiesz, czego w związku z tym mężczyzną, nie dostaniesz lub dostaniesz w małym stopniu. Tak to już zawsze w związkach jest, że pewne rzeczy, których chcemy, z daną osobą są nie osiągalne.
To jest moment Twojej decyzji. Ty masz ocenić na ile “romantyczne kolacje i barwne życie” są ważne i jaka jest tu hierarchia wartości. Czy to, co dostajesz w tym związku jest ważniejsze od tego czego nie dostajesz, czy też nie.
Zdecyduj czy chcesz z nim być, mimo, że być może nie dostaniesz “ciągłego zabiegania o Ciebie, spontanicznych niespodzianek, kolacji przy świecach”.
Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwa miłość zaczyna się nie tam gdzie kocha się kogoś, bo jest taki wspaniały, tylko tam, gdzie kocha się mimo, iż taki wspaniały nie jest.
Jeśli okaże się, że chcesz z nim być, mimo, że on nie jest tak “romantyczny” jak byś chciała, wówczas dobrze by było wziąć odpowiedzialność za tę decyzję i skupić się raczej na tym, co ten związek Ci daje, zamiast żalić się na to, czego nie ma.
Jeśli jednak barwne życie jest ważną wartością dla Ciebie i nie chcesz, aby bycie razem ograniczało się do kanapy i filmów, to być może lepiej się rozstać, zanim wcielicie w życie plany wspólnej przyszłości.
Decyzja, o której mówię, dotyczy nie tylko bycia razem lub rozstania, ale też oznacza, rezygnację lub nie z wyobrażeń, co do tego jak powinien wyglądać związek.
Tzn. kontynuowanie tego związku oznacza również pogodzenie się z faktem, ze odbiega on, od Twoich wcześniejszych wyobrażeń.
Na pocieszenie powiem, że w każdym związku jakieś nasze wyobrażenia czy oczekiwania nie będą spełnione. Znajdując innego mężczyznę, może znajdziesz romantyczne kolacje, ale coś innego nie będzie obecne w waszym życiu.
Tajemnicą szczęścia w miłości jest między innymi umiejętność godzenia się z tym, że nie wszystko jest tak jak sobie wyobrażamy.
Pozdrawiam
Problem. Wielki problem… Jestem zaręczona ob dwóch lat, za dwa miesiące slub, wszystko opłacone załatwione , obrączki są..ale…
Od dwóch tygodni mam kochanka z którym jest mi cudownie on wie o wszytkim. Wiem ze ranie mojego partnera..on wiecznie zmęczony brak czasu dla mnie.. Rozmawiałam z nim zmiana na krótki czas i powrot do startego. Co robić ?! Zaczynam chcieć powiedzieć NIE podczas ceremonii …
Wygląda na to, że Ty już mu powiedziałaś NIE swoim zachowaniem więc ślub w tej sytuacji wygląda jak fikcja. Ślub jest potwierdzeniem decyzji że będziecie razem bez względu na trudności jakie się pojawią. Jeśli masz kochanka to pokazujesz, że podjęłaś decyzję przeciwną.
Mam straszny problem który nie daje mi spokoju i doprowadza do depresji..
Od 9 miesięcy jestem z chłopakiem, kóry odrazu mi się spodobał. Jego styl bycia wyróżniał się od innych, Ja jemu tez się odrazu spodobałam. Zaczęlismy sie spotykac. Mial te wartości których szukałam u chłopaka : był normalny, spontaniczny, naturalny swoim stylem bycia, rozmawiało nam się dobrze, ale było tez coś ( np., styl ubierania) co mi się nie podobało. Patrzyłam szeroko otwartymi oczami iw ydaje mi sę że nie pozwoliłam sobie tak spontanicznie się zakochać, ale czułam , że muszę Go docenić, pokochac, bo wiele stracę. I tak dalej się spotykaliśmy. W święta poznaliśmy rodziców. NAprawde wspaniali ludzie. Zbliżyło nas do siebie też to że jesteśmy bardzo podobni, myślimy podobnie, jak 2 połówki jabłka. Układa nam się super, dogadujemy się , własnie tak wyobrażałam sobie związek z druga osoba.
Jednak jest coś co mnie przytłacza i bywa tak że codziennie płaczę.
Otóż mam wrażenie że nie kocham Go na tyle co powinnam, a te myśli jak się pogłębiają to myślę że powinnam Go zostawić, że znajdzie osobę która nie będzie miała takich wątpliwości ale widzę jak kocha i mu zależy. Oczywiście – jestem przekonana , że gdyby mi nie odpowiadał to bym nie wchodziła w związek lub bym skończyła Go po jakimś czasie.
To co mnie kiedys w nim denerwowalo albo inaczej – nie akceptowalam do konca ( drobiazgi w stylu bycia lub nieporozumienie i nie poznanie siebie jeszcze) już mi nie przeszkadza. Czasami mnie drażni, ale wtedy mu mówię i w sumie zaraz żałuję, bo każdy ma coś takiego w sobie. ja pewnie tez
On nie ma do mnie żadnych zastrzeżeń, a ja wciąż myślę ze sie moze nie zakochalam i nie kocham. Wiem ze ciezko byloby mi zyc bez niego i ze rozstanie byloby dla mnie straszne, bo z nikim innym sobie nie wyobrażam . Nikomu też nie zaufałabym tak jak jemu
Czasami mysle ze zareczyny cos zmienia. Kupłl mi już pierścionek i wtedy pamiętam łdobry humor bo czekałam aż kupi ale zaraz potem strach ze może jestem jeszcze nie gotowa. :((
Może to dopiero przyjaźń. Wiem , że w takich wyborach towarzyszyć powinna 100% pewność, a teraz już i chłopak zwątpił bo wie że czasami płaczę, ale nie poddaje się i ja też się nie poddaję.
Chcę isc do przodu , budować zycie…ale…
:(( Czy za szybko się wszystko potoczyło , tylko o teraz?
Pomocy
Jestem z facetem prawie 3 lata, mieszkamy ponad 2, kocham go, planujemy ślub, swoje mieszkanie. Czasem pragnę życia samotnego, najlepiej gdzieś za granicą, marzy mi się, że będę niezależna i będę sama mieszkać, poznawać nowych ludzi, bawić się, uczyć, kształcić, dbać tylko o siebie. jeśli zacznę tak żyć to stracę narzeczonego i nigdy nie odzyskam tej miłości. Jest to wielki dylemat, nie wiem jak postąpić, czy uciec gdzieś i korzystać z tego życia póki jestem młoda, czy nie ryzykować utraceniem ukochanej osoby. Najgorsze, że gdybym chciała wyjechać i zmienić swoje zycie to mój narzeczony ze mną nie wyjedzie bo przywiązany jest do naszego miasta i nie zamierza stąd się nigdy wyprowadzać. Pomocy.
Witam.
Mam 23 lata. Jestem z chłopakiem od 4 lat. Nasze relacje bywają różne. Nie mogę powiedzieć, że jest to związek idealny,że się rozumiemy. Mój chłopak to choleryk, ma bardzo trudny charakter, bardzo często wybucha, drobiazg potrafi wyprowadzić go z równowagi. Po czym wraca do normalnego stanu jakby nigdy nic. Ciężko nam razem, czasem bardzo ciężko ale go kocham. Kochamy się nawzajem. Problem pojawił się, kiedy zorientowałam się, że nasz związek idzie w jednym kierunku, że w pewnym momencie będzie trzeba podjąć decyzję i ten moment jest coraz bliżej. Czy chcę wyjść za niego? Czy mogę wierzyć, że po ślubie będzie lepiej, że nie będzie mnie ranił swoimi humorami, że nie będzie wybuchał i wyżywał się na mnie? Czy miłość wystarczy?
Witam
Niedawno się rozwiodłam, jestem w ciąży z obecnym partnerem, zaplanowalismy slub ale ja…boję sie i sama nie wiem dlaczego, raz juz stalismy na slubnym kobiercu a ja powiedzialam nie, nie wiem dlaczego bo bardzo kocham narzeczonego
mam problem.Jestem rozdarta juz od kilku tygodni.Mam synka ktory ma 8 lat mieszkamy z moja mama i babcia.Mam tez chlopaka z ktorym jestem 5 lat.On niedawno wyremontowal mieszkanie i chce zebysmy z nim zamieszkali.Moj synek go kocha i nieraz mowi o nim “zastepczy tata”ale ja…nie jestem pewna czy to napewno jest milosc.Nie jestem pewna czy go kocham i czy chce z nim mieszkac:(
Moj partner wlasciwie jest dobrym czlowiekiem aczkolwiek zdarzylo mu sie byc wobec mnie wulgarnym..Wlasciwe to w nerwach dal mi czas do konca wrzesnia na przeprowadzke..ale nie mialam kiedy sie spakowac nawet i mi czas wydluzyl.
Kolejna sprawa dla ktorej sie wacham z zamieszkaniem z nim jest to ze moj synek ma tu wszedzie blosko szkola kosciol sklep przyjaciele a tam..bedzie mial daleko.
Tak bardzo pragnelam stworzyc dziecku rodzine stabilizacje dom..ale wacham sie czy ten partner mi to zapewni..bo tez miewa hustawki emocjonalne.
Dodam ze ojciec dziecka nie przychodzi do malego od 6 lat.Mieszkanie z mama i babcia tez mnie juz doluje..niewiem poprostu bije sie z myslami.PROSZE O PORADE
chcialabym jeszcze dodac ze tez pochodze z rozbitej rodziny..ojciec pil odszedl.matka przez niego plakala.A teraz placze bo ja mam opcje sie wyprowadzic.Ona twierdzi ze on nie jest wystarczajaco dobry dla nas ze ma gburowty charakter ze nie widzi z nim dialogu ze on mnie czasem nie szanuje..jeszcze raz prosze o rade
Ale patrząc z drugiej strony nie jest to już takie oczywiste. Dla mnie i dla Ciebie może tak, ale jest wiele osób, które się z tym nie zgodzą.
Droga Pani Elzbieto!
Wczoraj wieczorem zupelnie przypadkowo natrafilam na te strone internetowa. Poprostu wpisalam w google “czy napewna wyjsc zamaz..” i jestem wdzieczna za ten “wynalazek” ;-)
Poszukuje pomocy. Pomocy dobrego psychologa-terapeuty. Wiem to napewno, juz dojzalam do tej decyzji jakis czas temu i teraz zgodnie z zasada “kiedy uczen jest gotow, pojawia sie Mistrz” czekam na swojego Mistrza, tzn. nie tylko czekam, ale i szukam pomocy.
Wiem, ze potrzebuje dlugiej terapii, i nie przez internet, ale moja sytuacja zyciowa obecnie sie bardzo skomplikowala i nie moge w tej chwili sobie na ten komfort terapii wlasnej pozwolic (przebywam w UK, jestem bez pracy, pieniedzy i wyjscia, jak mi sie wydaje…), wiec szukam pomocy na miare swoich obecnych mozliwosci.
Problemow, ktore bardzo chcialabym poruszyc jest wiele (tak jak wspomnialam na dlugotrwala terapie gabinetowa) i sa pozornie rozne, ale pewnie maja duzo wspolnego, te same zrodla pochodzenia.
Moze ogranicze sie do najbardziej istotnego w tej chwili dla mnie. Chociaz jestem swiadoma, ze nie da sie tego wszystkiego oddzielic i poukladac, zwlaszcza w wirtualnym kontakcie. Nie oczekuje tego od Pani, mam wystarczajaca duza swiadomosc siebie i niektorych swoich problemow, zaburzen i wiem, ze musze odbyc prawdziwa terapie.
Prosze tylko o pokierowanie mnie we wlasciwym kierunku, o jakiekolwiek “swiatelko w tunelu”.
Moze Pani zna tu, w UK, jakiegos dobrego psychologa, do ktorego moglabym sie zwrocic jak najszybciej? Czy moze Pani uwaza, ze pomoc on-line bedzie tez przydatna dla mnie?
Przejde do konkretu: Mam 29 lat, w kwietniu planuje wyjsc zamaz i nie wiem czy moja decyzja ma odpowiednie, wlasciwe i niezbedne podloze do jej realizacji.
Chodzi o to, ze znalazlam sie w sytuacji troche bez wyscia. Sama siebie skazalam na to.
Jestem w UK okolo 2 lat, zupelnie sama. Nie podoba mi sie byc tu, nawet probowalam wrocic do Polski, bylam 4 miesiecy w Warszawie, nie znalazlam pracy i wrocilam znowu na wyspy.
Nie mam rodziny w Polsce, mieszka w innym kraju (na Wschodzie,w jednym z krajow bylego Zwiazku radzieckiego, tam sie wychowalam, przyjechalam do Polski jak mialam 20 lat, na studia. Ze strony matki mam pochodzenie polskie). Mieszkalam w Warszawie prawie 9 lat.
Z rodzina nie utrzymuje cieplych relacji, wyjechalam z domu majac 16 lat i radzilam sobie od tego momentu sama. Pochodze z mieszanej rodziny. Rodzice sie rozwiedli. Nigdy nie mialam i nie mam poczucia domu, zreszta faktycznego domu rodzinnego tez nie mam.
Wyjechalam do UK, zeby zrealizowac jedno ze swoich marzen i zrealizowalam. Myslalam, ze wroce s powrotem do Polski, ale spotkalam obecnego mojego narzeczonego i zostalam…
Relacja medzy nami jest bardzo trudna, wielowarstwowa. I wlasnie tu najbardziej sie pogubilam – co tak naprawde jest miedzy nami, przynajmniej z mojej strony???
On jest melancholijnym azjata, ja – slowianka z kaukazkim wielowarstwowym nieznosnym charakterem i temperamentem (odziedziczonym po ojcu).
Od pierwszego wejrzenia wiedzialam, ze to mezczyzna nie dla mnie. Nie spodobal mi sie fizycznie i do dzis nie mam tzw. “chemii” do niego. nie pociaga mnie jako mezczyzna.
Byl przyjacielem mojej kolezanki, z ktora wtedy mieszkalam w Londynie, wiec przychodzil do nas na herbate.
Po moim nabijaniu sie z niego, z czasem zorientowalam sie, ze to bardzo dobry czlowiek z zadkimi w swiecie dzisiejszym wartosciami. z dobrej rodziny, z cudownym charakterem, cierpliwoscia i brakiem egoizmu.
Byl cieply w stosunku do mnie, opiekunczy itd.
Bylam sama w tym szalonym miescie Londyn, wiec jakos sie automatycznie przylgnelam do ciepla, od niego wychodzacego, mimo to, ze zupelnie nie widzialam go obok siebie jako mojego mezczyzny.
Postanowilismy sprobowac, zamieszkalismy razem.
Okazalo sie, ze bardzo roznimy sie charakterami i temperamentem.
Obwiniam go w braku meskosci, zaradnosci, braku umiejetnosci podjecia decyzji, w ciaglej powolnosci w dzialaniu, wrecz w kobiecym usposobieniu.
Ja, ktora przywykla do przemocy w rodzinie ze stony mojego ojca, ktory zawsze byl mocarzem, Alfa i Omega, ktorego sie balam i z drzeniem oczekiwalam jego powrotu z pracy co wieczor, ktory budzil we mnie wielkie emocje, napiecia itd., zupelnie zgubilam sie w “kobiecym” modelu mojego mezczyzny….
Z jednej strony boje sie stracic czlowieka, ktory mnie kocha, ktory jest zdolny do przebaczenia, cierpliwosci, stalosci w uczucach, decyzjach (jesli juz uda mu sie podjac), ktory docenia mnie jako kobiete, daje duzo wolnosci, na rzecz poszukiwan wrazen, spiec emocjonalnych z dziecinstwa i wpakowania sie w taki znany mi model “lekania” sie tego SILNEGO mezczyzny, za ktorym tesknie, czyli powielania modelu mojej relacji z ojcem.
A z drugiej strony bardzo sie boje powierzyc swoje zycie, komus, kto nie daje poczucie bezpieczenstwa, kto wydaje sie byc zupelnie niezaradny w wielu sytuacjach trudnych, wymagajacych szybkiej decyzji. Nie chce byc ta, silna kobieta, ktora ciagnie na sobie dom od wewnatrz, zmeczylam sie byc silna.
Do tego dochodzi strach przed samotnascia i wiek, ktory nie stoi na miejscu. Jak mowi moja kolezanka – kolejka za mna nie stoi i o mnie sie nikt nie bije..;-)
Poza tym teraz jestem troche skazana na niego. nie mam pracy, nie moge samodzielnie wynajmowac, nie mam gdzie wrocic, wiele sie zminilo nawet w moich ukladach z przyjaciolami w ciagu tych 2 lat i wiele innych czynnikow…
Tak sie zastanawiam, czy gdyby mialam dobra prace, miejsce do zamieszkania, tam gdzie moglabym wrocic bez zaleznosci i trudnosci, ludzi, ktorzyby mnie kochali akceptowali z moim trudnym charakterem i usposobieniem, to czy rzeczywisciebym sie zdecydowala na ten slub? zwiazek z tym czlowiekiek w ogole?
Tak bardzo sie pogubilam w swoich motywach zamazpojscia. Strasznie sie boje, ze podejme niewlasciwa decyzje. w tej chwili wydaje mi sie, ze cokolwiek zdecyduje, bedzie bledne…
Przepraszam, za tak dlugi list i bardzo prosze o pomoc. czas jest krotki…
Pozdrawiam serdecznie
Irena
@Irena
Pani Ireno, polskich psychoterapeutów na Wyspach jest całkiem sporo – słyszałam, że powstało nawet stowarzyszenie. Wystarczy wejść na przykład stronę http://polski-lekarz-za-granica.pl/lekarz/psychoterapeuta-w-wielkiej-brytanii/ i można znaleźć namiary specjalistów w różnych miastach w UK. Niestety nikogo nie znam z tamtego środowiska, więc nie będę w stanie nikogo polecić.
Jeśli chodzi e-terapię to, mogłaby być w Pani sytuacji pomocna – choćby w przeanalizowaniu aktualnych trudności i sformułowaniu możliwych rozwiązań. W tym miejscu mogę się podzielić z Panią swoimi dwoma spostrzeżeniami.
Po pierwsze: nie jest dobrą podstawą małżeństwa poczucie braku wyboru. Napisała Pani
Jeśli fundamentem małżeństwa będzie owo skazanie na siebie, to będzie to motyw, który prędzej czy później wróci. Ważne jest aby decydując się na związek na całe życie zadbać o to aby to była wolna decyzja. Z innej strony warto aby podejmować ją ze względu na osobę a nie na sprawy poza relacją. Czytając to co Pani pisze, odnoszę wrażenie, że małżeństwo ma być sposobem na naprawę a raczej połatanie tego co się w życiu skomplikowało – na brak pracy, mieszkania, przyjaciół. To będzie miało znaczenie w Waszym małżeństwie.
Druga rzecz jaka rzuca mi się w oczy to takie przejście ze skrajności w skrajność:
To brzmi jakby w Pani życiu były możliwe tylko takie dwie skrajności: “albo jestem silna “na maksa” albo oddaję się w ręce kogoś silniejszego i w ogóle rezygnuję z wpływu na to co się ze mną dzieje”. Obie te skrajności są szkodliwe bo negują to co jest prawdziwą naturą każdej istoty ludzkiej, która zawsze jest mieszaniną siły i słabości. Pani jest zarówno silna i słaba i każdy spotkany partner życiowy będzie też i silny, i słaby jednocześnie.
Ten obecny jest na tyle silny, że ma zabezpieczony byt i może Pani go zabezpieczyć, a na tyle słaby, że może Pani spostrzegać go jako niezaradnego życiowo. Oczekiwanie, że spotka Pani kogoś wyłącznie silnego jest mało realistyczne.
Te różnice jakie Pani zauważa i jakimi się Pani niepokoi mają tu raczej drugorzędne znaczenie. Ludzie o różnych temperamentach, usposobieniach, charakterach, mogą tworzyć dobre związki, ważne jest aby zgadzali się w kwestiach podstawowych wartości. Tzn. dobrze żeby mieli podobne zapatrywania na posiadanie dzieci, na to co jest naprawdę w życiu ważne a co nie ma znaczenia. Niezwykle istotne jest też to aby oboje mieli decyzję na to, że będą starać się rozwiązywać problemy, konflikty i trudne sytuacje w taki sposób, aby związek przetrwał.
Witam. Czytając komentarze pozostałych osób zauważyłam, że jestem po drugiej stronie. Również jestem w związku, prawie 3 lata. Za chwilę kończymy studia i myślimy o przyszłości. do tej pory byliśmy parą idealną, rozumieniśmy sie bez słów, nigdy sie nie pokłóciliśmy. A jeśli nasze stanowiska się różniły, potrafiliśmy rozmawiać spokojnie i kulturalnie. Myślę, że mój partner wyczuł, że oczekuję jakejś deklaracji, kroku dalej. Ogarnęły go wątpliwości. mówi mi, że mnie kocha ale nie czuje tego tak mocno jak na początku.Według mnie to naturalne, że po pewnym czasie partnerzy przyzwyczajają się do siebie,a uczucie fascynacji i motylów w brzuchu ustępuje przywiązaniu i poczuciu bezpieczeństwa. Wiem, że toczy w sobie wojnę, a czas się kończy. Widzę jak stara się złapać dystans w stosunku do mnie, staje się mniej czuły, choć mam wrażenie, że nie jest to do końca szczere. Jakby chciał oddalić się, żeby mnie nie krzywdzić. po wielu trudnych rozmowach jakby wszystko się uspokoiło ale widzę, że nadal szarpią nim wątpliwości. A ja… Ja się zastanawiam na ile jego słowa są szczere, jego gesty prawdziwe. Ciagle mam wrażenie, że jego czułość wynika z chęci by mnie nie skrzywdzić, boję się, że juz nigdy nie uwierzę, że to co robi jest szczere. Boję się jego decyzji. Bo ja ciagle o nim myślę jak o człowieku, na którego chcę patrzeć przez resztę życia. Przepraszam jeśli ta wypowidź jest chaotyczna. Bardzo proszę o radę. Czay ja ze swojej strony jestem w stanie coś zrobić?
@Ela
Elu trudno powiedzieć co możesz zrobić ze swojej strony – być może możesz oddzielić swoje poczucie wartości, od jego wahania. Często jest tak, że ludziom dobrze jest ze sobą, kochają się, są czuli dla siebie, lubią być razem ale gdy wchodzi temat ślubu, to uaktywniają się zupełnie inne kwestie niż atrakcyjność tej drugiej osoby. Czasem ludzi “mrozi” na myśli o odpowiedzialności, o nieodwołalności tej decyzji. Szukają w swoich głowach i odczuciach potwierdzenia tego, że w przyszłości nie będą żałować. Przyszłość jednak zawsze jest niewiadoma, więc jak ktoś jest bardziej lękowy i/lub ma blisko siebie dużo przykładów rozpadających się małżeństw to taka decyzja będzie dla niego udręką. Nie dlatego, że coś jest nie tak teraz, tylko dlatego, że łatwo wyobrazi sobie, że to zniknie.
Mówisz, że czas się kończy, rozumiem, że Ty masz jakiś czas, który jesteś gotowa jemu dać na podjęcie tej decyzji. Jeśli tak jest, daj mu ten czas, bez nacisku – zostaw jemu decyzję. Naciskanie, przekonywanie, tzw. walka o związek może mu tę decyzję utrudnić.
Dziękuję za odpowiedź. Nie jest tak, że ja wyznaczyłam mu termin typu “albo się zdecydujesz albo żegnaj”. Jest tak, że za chwile kończymy studia i staną przed nami kolejne decyzje. Nie napisałam tego wcześniej, zapomniałam, że piszę do osoby, która nie zna naszej sytuacji. Więc tak: ja studiuję w Olsztynie, on w Warszawie a mieszka na stałe na Podlasiu. Nigdy nie jest tak, że widujemy się spontanicznie. Nasze spotkania są zaplanowane z dużym wyprzedzeniem, często wciśnięte miedzy masę innych zobowiązań. Po skończeniu studiów chciałam założyć działalność i to, gdzie ona stanie zależy, gdzie planuję przyszłe życie. On zna moje plany i angażuje się w nie. I wie, że decyzja należy do niego. Czy zostanę w Olasztynie sama, czy też wyjadę do warszawy do niego. to wszystko ma sie stać za kilka miesięcy. Myślę, że on czuje, że musi coś postanowić, że ja czekam na jego krok (w przód albo w tył). Ja nie naciskam, chcę, żeby to była decyzja przemyslana, bez jakiegokolwiek przymusu. Ale, tak jak pisałam poprzednio, widzę, że zaczyna weryfikować nasz związek. I nie wiem na ile to zdystansowanie się jego jest spowodowane moją postawą. Chciałabym, żeby trochę się uspokoił, jakby “zrelaksował”. Póki co w naszym związku jest taki stres i napięcie. Trudno mi to wytłumaczyć, przepraszam…
@Ela
Elu, ta firma i Twoja decyzja trochę Wam tutaj komplikuje stwarzając presje. Tak się to zaczyna składać, że jego decyzja o wspólnej przyszłości z Tobą “zlepia się” z Twoją decyzją o założeniu firmy. Pojawia się presja czasowa i to może bardzo mocno utrudniać jego decyzję o Waszej wspólnej przyszłości. Myślę, że pomocne byłoby rozdzielenie tych dwóch spraw. Tzn. nie uzależnianie Twojej decyzji o firmie i miejscu zamieszkania od tego co jest po jego stronie.
Przecież decyzja o firmie i zamieszkaniu nie musi być na całe życie, te akurat kwestie mogą się zmieniać w czasie. Wpis do ewidencji działalności można zmienić, miejsce zamieszkania również. Taka zmiana może być kłopotliwa ale nie tak, jak np. rozwód czy nie udane małżeństwo, za którym ciągnie się cień wymuszonego słowa. Pomyśl o tym, gdzie chciałabyś mieszkać i działać gdybyś nie miała wizji przyszłości z tym mężczyzną. Oddziel te dwie kwestie od siebie, załóż, że teraz nie wiesz z kim i gdzie będziesz spędzać resztę życia. Gdybyście się rozstali tak by właśnie było.
Witam…
Chciałam podzielić się z Panią moją historią. Przeczytałam kilka Pani wypowiedzi i mam nadzieje, ze dowiem się jak samej sobie pomóc
Mam 30 lat. Pochodzę z rodziny alkoholowej. Mój ojciec pił odkąd pamiętam. W domu wiecznie były awantury, których byłam czynnym uczestnikiem. Kiedy miałam 16 lat moi rodzice się rozwiedli. ucieszyłam się, choć później tęskniłam za ojcem i do dziś próbuję ułożyć swoje relacje z nim… Moja mama jest bardzo słaba psychicznie, często się załamuje. pomagam jej, ale staram się nie zagłebiać w jej problemy… często przed nimi uciekam…
Od 13 lat mam tego samego partnera. od 3 lat jesteśmy małżeństwem… Jest dobrym, czułym i troskliwym czlowiekiem. Kiedy się poznaliśmy zakochliśmy się w sobie na zabój… po czasie fajerwerki minęły, ale było między nami dobrze… Usłyszałam kiedyś od koleżanki jak mówi o swoim obecnym związku…że już nie tęskni, nie jest różowo…i ze się rozstaje bo to juz nie miłość… Po tej rozmowie rozchorowałam się!!!! Pomyślałam ze u nas tez tego nie ma, zaczęłam się odsuwać od mojego wojtka. Rozstalismy się…W tym czasie spotykałam się z kims innym, ale wciąz myślałam o tym, ze to nie mozliwe zeby to, co nas łączyło przeminęło bezpowrotnie. Postanowilismy dac sobie drugą szansę. Nie było łatwo, ale nasz związek się rozwijał… po jakimś czasie wzięlismy ślub.
Dziś jest pozornie wszystko super!!! Jesteśmy zgodnym małżeństwem, lubimy spędzać ze sobą czas, troszczymy się o siebie, kiedy sie pokłócimy (co zdarza się rzadko) chcę się z nim jak najszybciej pogodzić, a w chwilach bardzo trudnych burz- jestem zawsze pewna ze CHCE z nim być…- nie MUSZE, nie NIE POTRAFIE GO ZOSTAWIĆ…tylko CHCE z nim być… A jednak wciąz mi czegoś brak… Wciąz nie wiem czy kocham. Chciałabym to CZUĆ! a nie potrafię…Kiedy byłam w ciąży (niedonoszonej) bardzo mocno czułam ze go kocham, byłam szczęsliwa ze rodzina nam sie powiekszy i czułam się dumna ze dam jemu upragnionego syna. Kiedy nasz syek umierał, mąż był przy mnie, bardzo sie troszczył, bardzo przeżywał…a ja nie potrafiłam. Przeszłam nad tym do porządku dziennego. nie wiem jak tak można…Boję się przyszłości- bardzo!!! tu i teraz jestem pewna ze chce z nim być ( a moze sie oszukuję?) ale nie wiem czy chcę być z nim kiedyś, za rok, pięc, 10? Boję się zobowiązań, tego że się nie uda… ze nie poradzę sobie z tą moją niepewnością! boję się tez terapii. Tego ze dojdę do tego ze nie potrafie kochać męża i go nie kocham. Nie chcę zeby tak było. Chcę zebysmy byli razem szczęsliwi. Nie oczekuje fajerwerków…Chce spokojnej pewności ze sie kochamy…Chce zeby było tak spokojnie i uczuciowo jak wtedy gdy byłam w ciązy
Pozdrawiam i z góry dziękuję za odpowiedż
Aniela
@Anielka
Pani żyje w swoich fantazjach, nie tu i teraz tylko tym, co może kiedyś być. Żyje Pani “katastrofą”, którą sobie można teraz jedynie wyobrazić – że się nie uda, że się znudzicie, że nie będzie tego, czy tamtego. Wyobraża Pani sobie przyszłe braki, przykrości, kłopoty i martwi się tym bardzo. Jednocześnie żyjąc wyobrażoną przyszłością, nie przykłada Pani zbyt wiele uwagi do tego co jest w tym momencie.
To jest dość zrozumiałe w kontekście doświadczenia z przeszłości. W rodzinie z problemem alkoholowym dziś się nie liczy, bo z dziś nie wynika jutro. Jeśli dziś tata jest trzeźwy i jest super ojcem, to wcale nie znaczy, że to będzie aktualne jutro. Co więcej raczej to, co jest pewne, to że trzeźwość nie potrwa długo. Dziecko uzależnionego rodzica uczy się, że każde dobre dziś trwa chwilę, a potem jest okropne i przykre jutro. Uczy się czekania na katastrofę. To zmniejsza obciążenia emocjonalne, jakie niesie ze sobą rozczarowanie i zawiedzione nadzieje.
Umiejętność niezauważania dobrego dziś i oczekiwania na okropne jutro jest przydatna, gdy żyje się obok alkoholika, zmniejsza koszt emocjonalny życia w cieniu choroby.
Pani nauczyła się w dzieciństwie jak nie czuć bólu. Przywdziała Pani na siebie taki pancerz ochronny. To sprawia, że nie tylko nie czuje Pani bólu, ale też nie czuje Pani zbyt mocno innych emocji. Trudno poczuć miłość, złość, smutek, radość, euforię, trudno być spontaniczną.
To jest właśnie powód dla którego warto odbyć swoją psychoterapię, po to aby pomóc sobie, nauczyć się żyć pełnią życia i emocji jakie ono niesie.
To co jest realne to chwila obecna. Przeszłości już nie ma, przyszłości jeszcze nie ma.
Przyszłość nie jest gdzieś zapisana, ona się tworzy dziś. Więc jak Pani dziś zadba o swoje małżeństwo i każdego następnego dnia będzie Pani o nie dbać, to ono będzie udane w przyszłości. Jeśli dziś Pani nie da uwagi swojemu związkowi bo będzie się Pani zajmować dramatami z przyszłości, to w dużej mierze przyczyni się Pani do powstania tych dramatów.
Więc zdanie na dziś – ” czas mojego życia jest TERAZ i tym teraz mam się zająć, a nie wymyślać co będzie kiedyś”
Bardzo dziękuję Pani za odpowiedz:)
Tak właśnie myślałam…tak czułam, że ta niezdolność do przeżywania emocji wynika z przeszłości, z dzieciństwa… Nie sztuką byłoby teraz się poddać, w chwilach zwątpienia uznać, że skoro nie czuję do męża tak jakbym chciała czuć to należy zrezygnować. Sztuką jest dbać o to co mam i sprawiac by było lepiej… Myślę że do odbycia terapii trzeba dojrzeć…i czuję że taki moment się zbliża…Wiem że to będzie bolesne…ale chyba rzeczywiście warto… Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam
Anielka
Witam ponownie…
Wiem, że przez internet nie rozwiążę swoich problemów…ale chciałabym zapytać o coś jeszcze…P uzyskaniu od Pani odpowiedzi zaczęłam czytać na temat DDA, terapii, tego jak to wyglada. Napisałam też na forum dla osób z podobnym problemem…i badzo się przeraziłam…przeczytałam tam że DDA nie potrafią kochac, że takie związki bardzo często się rozpadają… Chcę wierzyć, że ja jednak potrafię kochać i kocham!!! Czym innym nazwać troskę o mężą, chęć sprawiania jemu radości, chęć spędzania z nim czasu, dążenie do rozwiązywania bieżących problemów? Nie rozumiem tylko, dlaczego skoro tak jest, że chcę z nim być i okazuję jemu troskę,to wciąz mi czegoś brak… Kiedy się tak zagalopuję w swoim negatywnym myśleniu, to czasem tracę wiarę w sens swojego małżeństwa…Potem się mobilizuję i powtarzam sobie, że przecież nie mogę się poddać, przecież w kolejnym związku byłoby pewnie tak samo, bo problem lezy we mnie, moim sposobie funkcjonowania, myślenia, odczuwania. Czy Pani zdaniem DDA nie potrafią kochać? Czy te moje gesty i zachowania względem męża mogą być przejawem jakiś chorych mechanizmów obronnych? Przecież nie bez powodu, po 13 latach bycia razem nadal podoba mi się jako mężczyzna, nadal potrzebuję jego ciepła i sama je ofiarowuję każdego dnia… To prawda, że trzyma nas razem także fakt wspólnie przeżytych lat, potrzeba bycia z kimś blisko, ale czy jest w tym coś złego? Ja miałam ciepło i zainteresowanie ze strony innych mężczyzn gdy się rozstalismy na jakiś czas…a jednak postanowiłam dać szansę NAM!!! Czytałam na forum wypowiedzi osób które żyją z osobami które mają syndrom DDA. Opisywały to jako jakiś koszmar, są nieszczęśliwe, żałują że weszły w taki związek. Ja wiem, że mężow jest ze mną dobrze, chcę żeby był szczęśliwy…Ja nie do końca potrafię być szczęśliwa..choć nie mogę też powiedzieć żebym była jakoś nieszczęśliwa wiecznie i zdołowana bo tak nie jest…Czuję się inna, gorsza, mam żal że nie potrafię żyć spokojnie jak innie…To wyglada z boku tak…że mam wszystko- kochającego męża, przyjaciół, dom…a wciąz mi czegoś brak…czasem bym przed tym uciekła…
bardzo proszę Panią o komentarz.Pozdrawiam
Anielka
@Anielka
Jeśli ktoś mówi takie zdanie “DDA nie potrafią kochać” – to warto tę właśnie osobę zapytać o to, co konkretnie ma na myśli.
“Kochać” to słowo worek, można włożyć w niego cały szereg znaczeń i warto zanim się człowiek odniesie do takiego zdania wiedzieć, jakie znaczenie temu nadaje ta osoba.
“DDA nie potrafią kochać” – czyli dokładnie, czego nie potrafią?
“takie związki bardzo często się rozpadają” – czy dlatego kogoś kochanie i trwałość związku to jedno i to samo?
Warto zapytać tę osobę, której wypowiedzi wzbudziły wątpliwości o to, co miała na myśli i jak by się odniosła do Pani kochania.
Witam! mam 25 lat i od prawie 3 lat jestem w związku, we wrześniu ślub,
mam wątpliwości. od początku naszego związku miałam czekałam na
wewnętrzne przeświadczenie że to jest ten facet, fakt że jest troskliwy, cierpliwy, bardzo mnie kocha i chce być dla mnie najlepszym mężem na świecie. 2 razy rozstawaliśmy
się, ale wracałam bo nie potrafiłam być bez niego, brakowało mi jego
troskliwości i czułości, tego że jestem dla kogoś całym światem.
Mój narzeczony ma kilka cech które mnie drażnią i zdaję sobie sprawę że
w żadnym związku wszystkie moje pragnienia nie zostaną zaspokojone, ale fakt ze jestem idealistką i melancholikiem na dodatek sprawia że mam szereg watpliwości, poza tym
mam raczej niskie poczucie wartości i narzeczony pomaga mi bardzo
budowac wiarę w siebie. On tyle daje z siebie a ja ciągle myślę o tym jak mało ja mu daję, jasne że troszczę się o niego, pisze, dzwonię, robie kolacyjki, chcę być dla
niego dobra ale coś tam w środku drąży i nie daje poczucia
autentycznego szczęścia, jakbym chciała wyuczyć w sobie miłość…
martwi mnie to wszystko, wiem ze nie znajdę faceta który tak mnie
pokocha ale czy to jest dobre myślenie? dotąd to ja byłam na 100%
zakochana a teraz czuję ze nie oddaję z siebie tego wszystkiego co
mogę dać gdy wiem że kocham, kocham ale tak jakoś za spokojnie, zbyt
mało przekonywująco..ciągle jeszcze wierząc że moge pokochać całą sobą..
wierzę ale już coraz mniej…
@ Hortensja
Hortensjo, a tamci mężczyźni, odnośnie których wiedziałaś napewno, że ich kochasz nie mieli takich cech, które Cię drażnią? Kiedy kochałaś tak na 100% to co sprawiło, że te związki się rozpadły?
Gdybyś wyszła za mąż nie kochając tak na jak sobie wyobrażasz, że powinnaś to co by się złego stało w związku z tym?
jeśli wyjdę za mąz wiedząc, ze niekocham tak jak potrafię i bez
wątpliwości to do końca życia będę się czuła jak oszustka:(, nie wiem
czy ja sobie wmawiam to że musze czuć w sobie tą pewność czy się
oszukuję że kocham. Mój narzeczony jest mi bardzo bliski, ale nie mam
siły mu już mówić o mojej niepewności…mój strach przed popełnieniem
błędu mnie paraliżuje, a teraz na dodatek doszły myśli o tym czy
chcę byc matką. Moja siostra ma małe dziecko i widze ile to wymaga
wysiłku i cierpliwości, boję się ze nie dam rady, że nie chcę…
zanim poznałam mojego narzeczonego marzyłam o męzu dzieciach i
generalnie chciałam tego wszystkiego a teraz jakby mi ktoś te
pragnienia odbierał…nie rozumiem mojego myslenia….
pytam się ciągle czy to jest to czego pragnę? chce poczucia spokoju
wewnętrznego i radości i optymizmu..a stałam sie niewolnikiem lęku,
dodam ze nie mój narzeczony dodaje mi wiary we mnie i wspiera mnie,
widzę ze mnie kocha …a ja ciągle widzę swoją miłośc jaka egoistyczna
i niedoskonałą. poprzednie moje zakochania kończyły się fiaskiem bo
tak mocno się zakochiwałam ze chyba zaduszałam to uczucie u drugiej
osoby, za bardzo parłam do przodu….
@Hortensja
czyli wtedy gdy byłaś przekonana, że na pewno kochasz, byłaś też “zaślepiona”, bo nie zauważałaś w swoim zakochaniu tej drugiej osoby. Parłaś do przodu nie bardzo zauważając jak to działa na drugą osobę. Trochę jakbyś była skupiona na wykonaniu zadania, osiągnięciu celu, a nie na budowaniu relacji.
Twoje dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że owo “100% kochanie, tak jak potrafisz” raczej niszczy związki niż je utrwala.
Więc gdybyś chciała stworzyć trwały związek lepiej żebyś nie była na 100% taka zakochana i nie dawała wszystkiego na co Cię stać bo wtedy zaduszasz uczucia w drugiej osobie.
Jeśli przywiążesz się do myśli:
To na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, rzeczywiście tak będziesz się czuła.
Jeśli jednak postanowisz, że będziesz konsekwentna i skoro zdecydowałaś się wyjść za mąż, to też będziesz dbać o tę relację i cieszyć się nią – to najprawdopodobniej będziesz szczęśliwa w małżeństwie.
Szczęście to nie jest coś co przychodzi z zewnątrz w postaci “drugiej połówki” – to jest coś co zdecydujesz się mieć.
Nie można powiedzieć jaką będziesz matką, dopóki nie będziesz miała swojego dziecka – inaczej wygląda zajmowanie się dzieckiem kiedy patrzysz chłodnym okiem kogoś z boku, a inaczej jeśli sama doświadczasz bliskości swojego własnego dziecka. Nie da się teraz stwierdzić jaką będziesz matką i nie ma co sobie tym głowy zawracać.
Myślę, że po prostu jest tak jak napisałaś – paraliżuje Cię strach przed popełnieniem błędu i takie sobie snujesz wyobrażenia, których nie da się, teraz w żaden sposób zweryfikować. Przypuszczam, że pomocne byłoby pogodzenie się z możliwością porażki i błędu. W życiu nie o to chodzi, aby je przejść nie potykając się i nie gubiąc drogi. Tak się nie da. Jeśli coś, kiedyś uznasz za porażkę, to zawsze będzie to moment, w którym trzeba będzie podjąć nową decyzję i potraktować to doświadczenie jako naukę. Tylko godząc się na przyszłe potknięcia i porażki nie staniesz się niewolnikiem lęku.
1.to że miłość nie oznacza na dłuższą metę bycia nieustannie razem w
zachwycie.Bardzo bym tego chciała ale właśnie nie wiem w czym jest
problem,dlaczego tak się dzieje a nie inaczej.
2.Chciałabym tego aby był bardziej kulturalny,wysłuchał tego i
zmienił takie zachowanie na przyszłość.Ale tu mu wleci,a tam wyleci.
3.Nie napisałam,że wypisuje jak nie wracam bo nigdy mi się nie zdarzyło
nie wrócić na umówioną godzinę.Pisze podczas spotkania,chodź wie gdzie
i z kim jestem.Ja tego nie robię,to dlaczego on?
@Magda367
1. dwoje różnych ludzi musi się czasem ze sobą zetrzeć, w każdym związku działają siły odśrodkowe. Nie da się inaczej – na tym właśnie polega docieranie się i dopasowywanie. Ponad to, w każdym związku potrzebna jest indywidualna przestrzeń. To tak jak z ogniskiem, jak się napcha do niego drzewa a nie da przestrzeni, to ognisko zgaśnie. Aby się paliło potrzeba zarówno drewna jak i powietrza.
2. a jak TY się czujesz gdy on zachowuje się niekulturalnie, co byś zrobiła, gdybyś pozwoliła sobie pójść za tym uczuciem – jak inaczej poza mówieniem “jesteś niekulturalny” możesz pokazać mu, że nie zgadzasz się na takie zachowania?
3. Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego on to robi, to najlepiej go zapytaj. Ale jeśli Ci to nie odpowiada, to możesz coś zrobić ze swoją komórką na czas spotkania, np. wyłączyć ją (wcześniej mu powiedzieć, że wyłączysz, bo chcesz się spotkać z koleżanką a nie czytać smsy)
Dzień doby.Mam na Magda(21lat).Mam poważny problem którego nie potrafię sama
rozwiązać,dręczy mnie to od kilku miesięcy.Jestem od ponad 3lat w
związku z chłopakiem(25) z którym dziennie się spotykam a nawet często
sypiam.Lecz często miewam huśtawkę uczuć-raz czuję,że tak bardzo go
kocham a czasem nawet nie mam ochoty z nim gadać,chodź nie wyobrażam
sobie dnia żeby go nie zobaczyć chociaż przez kilka minut.
Najbardziej denerwuje mnie w nim to,że nie mogę mu zwrócić uwagi,
że nie odpowiednio się zachował czy,że coś zrobił źle bo zaraz się
obraża albo mówi “masz rację kochanie” i na tym się kończy dyskusja.
Kolejny problem to taki,że gdy spotykam się z koleżankami(rzadko,
przeciętnie raz na 3mies.)od razu pyta o której wrócę a później
itak ciągle wypisuje smsy.Przeraża mnie myśl co może być po ślubie
który planujemy w przyszłym roku.Musze dodać,że moja rodzina jest bardzo
nim zachwycona wręcz trzymią jego strone.Bardzo proszę o poradę.Z góry
dziękuję i pozdrawiam.
@Magda 367
Czyli są trzy sprawy, które Cię niepokoją:
1. Twoja chęć na bliskość jest zmienna – czasem chcesz się z nim widzieć, a czasem nie, ale mimo to widzicie się codziennie. Co jest dla Ciebie w tym problemem, to, że robisz coś wbrew sobie, czy to, że “miłość” nie oznacza na dłuższą metę bycia nieustannie razem, w zachwycie?
2. On nie lubi kiedy Ty zwracasz mu uwagę, kiedy wytykasz mu co źle zrobił i obraża się wtedy – to również dość naturalne zjawisko – co byś chciała? Jak by miał zareagować gdy słyszy nie przyjemne słowa
3. On pyta kiedy wrócisz, gdy idziesz się spotkać z koleżankami i pisze smsy, gdy nie wracasz – co tu jest problemem? czego byś chciała w tej sprawie?
Dobry wieczór !
przepraszam że tak panią prześladuje ale pani wydaje mi sie bardzo dobra osobą która może mi pomóc , a że narazie nie moge z Panią sie skontaktować to przynajmniej w taki sposób narazie mi Pani mogła by pomóc .
Ciągle sie kłócimy i jest nie fajna atmosfera zależy mi na rodzinie i na żonie i jestem miedzy młotem a kowadłem nie wyobrażam sobie życia bez żony ona bezemnie też ale także bardzo kocham swoją rodzine tzn. mamę i tatę duzo oni na pomogli i finansowo i wogóle….ona ma wielki żal ale ja jej próbuje przetłumaczyć , że każdy popełnia błędy i sie wybacza.Może źle robie tak robiąc.
Ale pani doktor zona dobrze robi mowiąc “nie pozwolę zabrać Tobie naszego dziecka do Twoich rodziców” czy ona dobrze robi? twierdzac, że nasze dziecko nie bedzie na 2 miejscu bo jej jest pierwsze i upragnione i nie pozwoli odczuć naszemu dziecku ze jest gorsze.Pani doktor jesli jest Pani w stanie mi coś poradzic patrzac na ta sprawe obiektywnie bezstronnym okiem to bym był bardzo wdzięczny. Pozdrawiam i dziekuje
Panie Jacku, Pana żona ma żal o wyrzucenie z domu i trudno jej się dziwić, że ta sytuacja wywołuje w niej silne emocje. Próby godzenia rodziny przez mamę oraz Pańska wolę pogodzenia, może odbierać jako próbę udawania, że nic się nie stało. A stało się dla niej coś bardzo przykrego i ona nie ma ochoty na kontakty. Trudno się dziwić. Dodatkowo, pojawia się sprawa dziecka, to dodatkowy problem, coś co ją wytrąca z równowagi. Nic nowego nie dopowiem ponad to co napisałam – myślę, że ona potrzebuje poczuć że Pan jest po jej stronie, myślę, że potrzebuje zrozumienia dla swojego żalu. Nie przekonywania, że nic się nie stało, tylko przytulenia.
Pani doktor, w sumie to moja żona mojego tate lubi nawet bardzo ma w zasadzie zal do mojej mamy ze mnie tak namawiała na to pogodzenie i tak jakby byla po stronie mojej siostry niz naszej , i własnie za to nie lubi mojej siostry ze wybrała jego a nie rodzonego brata, boję sie trochę tego jak to bedzie w przyszłości bo moja zona powiedziała ze nie chce zebym byl ojcem chrzesnym mojej siostry dziecka bo własnie zaszla siostra w ciążę . i w złości powiedziała ze nie będziemy jeżdzić ani do moich ani do jej rodziców jak będziemy mieli swoje dziecko , to jest spowodowane tym ze moja siostra zaszła pierwsza w ciążę a moja zona udumuje ze moja siostra zrobiła to specjalnie na złośc bo moja zona tak jej opowiadała ze bardzo chcemy mieć dziecko i niczego bardziej nie pragniemy i to tez jest spowodowane ze nie chce moja zona jeżdzić do moich rodziców i bedzie w kółko rozmowa na temat mojej siostry a jak to ona powiedziała nie umie sie cieszyc z tego powodu ze moja siostra bedzie miała dziecko z takim prostakiem.przepraszam może tak troche bez ładu i składu pisze ale dlatego ze nie wiedzialem od czego zacząc…
Witam!
Mam problem i nie wiem jak go rozwiązać.
Zaczęło sie od tego ze moj szwagier wyrzucil mnie i moją żone z domu a moja siostra otworzyła drzwi i poprostu pozwoliła nas wyrzucić. Przez to cale zajście kłucimy sie z żona ze po tym wszystkim ja jeszcze z nia rozmawiam po tym jak ona wybrała jego , a nie brata rodzonego.przez ta cała sytuacje popsuły sie także relacje między moją żona a moimi rodzicami, z takiego powodu, że moja żona ma żal do nich że nie staneli w naszej obronie tylko jeszcze namawiali nas na pogodzenie sie i nie jeździmy razem do moich rodziców co bym chciał to zmienić zeby relacje między rodzicami a moja żoną były poprawne i moja żona ma pretensje ze jestem pom ich stronie a nie za nia . Jest jakieś wyjście z tej sytuaji?? jak tak to bym bardzo prosił o pomoc. Może ja źle robie nakłaniając żone na jaki kolwiek kontakt z moim i rodzicami. Prosze o radę